sobota, 19 listopada 2011

Long time, no write + zwiedzanie Kioto

Strasznie przepraszam za to mega opóźnienie, ale zapewniam, że nie jest wam ono bezpodstawne, mianowicie tydzień temu, dokładnie w środę, zepsuł mi się laptop i okazało się, że najprawdopodobniej stały się dwie rzeczy: wiatraczek nie chodzi lub chodzi nie tak, jak trzeba oraz poszedł twardy dysk, w związku z czym to, co wcześniej przygotowałam sobie do kolejnego wpisu, poszło się… golić. Niedawno dostałam od rodziców identyczny laptop, bo mama swojego rzadko używa, ale jest w troszkę gorszym stanie niż był mój, więc teraz eksploatuję go ostrożniej (próbuję). (No dobra, nie udaje mi się, ale może wytrzyma dłużej, niż mój…)
Żeby nadrobić, opowiem może o wycieczce do Utano, która miała miejsce w zeszły weekend. Było naprawdę ekstra, a kolejną sama pomogę zorganizować, uhuhu.

Zebraliśmy się na dworcu głównym, w miejscu, z którego widać Kyoto Tower, a że podobnych grup spodziewaliśmy się akurat tam o wiele więcej, trzymaliśmy (tzn. głównie ja) taki oto znak rozpoznawczy:

Towarzystwo było głównie japońskie – przede wszystkim dlatego, że pojechała większość staffu grupy Salad Bowl Project, która zorganizowała całą imprezę – ale nie tylko, bo też chińskie… koreańskie chyba tym razem nie, za to były też Meksyk, Rosja, Peru, Rumunia, Polska oczywiście… chyba tyle. Jak mi się ktoś przypomni, to dopiszę.

Podzieleni na kilka małych grupek, 4-5 osób, otrzymaliśmy tzw. ‘one day pass’, czyli basukaado – kartę za 500 jenów, umożliwiającą korzystanie ze wszystkich linii autobusowych w obrębie Kyoto (Utano chyba jeszcze się mieściło, potem pokażę mapkę), co jest niezwykle wygodne i wcale niedrogie, zważywszy na to, że jednorazowy bilet dla dorosłej osoby, niezależnie od liczby przejechanych przystanków, wynosi 200-220 jenów. Po czym wyruszyliśmy zwiedzać Kyoto, szczęśliwi że raz w końcu pogoda dopisała w weekend.

Nasza grupka pojechała najpierw do Daitokuji – świątyni buddyjskiej, której plan załączam poniżej. Bardzo klimatyczne miejsce, nie licząc zaparkowanych tu i ówdzie samochodów. Leci parę zdjęć.








Najładniejszym, moim zdaniem, miejscem był ogródek tej oto ‘knajpy’, gdzie można zjeść specjalność regionu, czyli aburimochi.





I modliszka, która legalnie zwiedzała sobie świątynię razem z turystami.


I my z tabliczką, którą jakimś cudem powierzyli akurat nam, mimo że zrobił i przyniósł ją ktoś inny.


Następnie był Tenmanguu, w którym akurat wiele osób przyszło na shichi-go-san, czyli po prostu odwiedzić świątynię i pomodlić się za swoje dzieci, które akurat skończyły trzy, pięć lub siedem lat. Kimona miały prześliczne, ale z jakiegoś powodu zwykle tylko matki i dzieci były poubierane tradycyjnie, a ojciec paradował w garniaku. Chyłkiem zrobiłam zdjęcia dwojgu dzieci, mając w pamięci czytankę z Many-sana, w której gajdzin musiał pytać matki, czy by nie dała zrobić zdjęcia swojego dziecka.

Napis głosi: droga do świątyni Kitano Tenmanguu






(kimono tego chłopca było naprawdę prześliczne, gdybyśmy się tak strasznie nie spieszyli, pewnie bym spytała, czy mogę zrobić porządne zdjęcie całej rodziny w jakimś jaśniejszym miejscu)

Inną atrakcją świątyni są wszechobecne krowy, których pogłaskanie daje ponoć szczęście i bogactwo. Czy jakoś tak, nie wiem, ja tylko robiłam zdjęcia (na zwiedzenie wszystkiego i dojechanie do hostelu mieliśmy tylko 3 godziny, więc nie było za bardzo czasu się ociągać, tj. kazać zrobić sobie zdjęcia przy jakiejś krowie).



Ostatnia, niestety bo zostało nam naprawdę mało czasu, była świątynia Myoshinji, przepiękne miejsce i ogromne, przespacerowanie całego kompleksu niechybnie zajęłoby pół dnia i nie byłby to czas stracony.






Sharingan :D






Tak więc wykończeni z lekka pojechaliśmy na miejsce przeznaczenia, najlepszego youth hostelu w całym Kyoto. Ale to w kolejnym poście, bo ten i tak zajął pewnie mnóstwo miejsca xD Look forward to it, a tymczasem ja może zrobię coś konstruktywnego, jakiś raport czy prezentację... albo posprzątam, o.
I wybaczyć proszę niekonsekwentną pisownię Kioto/Kyoto, sama nie wiem, które wygląda mniej dziwnie.

1 komentarz: