niedziela, 30 października 2011

Coś, co studenci kochają najbardziej...

Ze wszystkich rzeczy, o których mogłabym opowiedzieć, japonistów zapewne najbardziej ciekawi, jak wyglądają tu zajęcia na uniwersytecie. Jako, że do tej pory właśnie na ten temat jestem w stanie wypowiedzieć się najobszerniej, od niego zacznę. Deszczowe weekendy, papierkowe sprawy, załatwianie Internetu, który nie chciał zadziałać, kupowanie sprzętu, odległość od centrum, wrodzone lenistwo itp. sprawiły, że nie zwiedziłam jeszcze żadnego znanego zabytku ani muzeum, dlatego samego miasta widziałam póki co niewiele (._.)  a o mieszkaniu tutaj, na granicy Kioto, a praktycznie przy wjeździe do Uji, kiedy indziej, bo to sprawa drugorzędna, choć pod różnymi względami równie interesująca.
Mój plan wygląda następująco:
(O lol, sorry za moje html-owe inwalidztwo O_O dopiero widzę to w realu)
 

8:45-10:15 - - 公立学校等訪問研究 世界の教育B -
10:30:12:00 - - 公立学校等訪問研究 国際教育論 国文法論
12:50-14:20 - - 日本語1D 国語学概説 -
14:35-16:05 - - - - -
16:20-17:50 - 日本語1B - - -

(widzę błysk nienawiści w oczach czwartego roku… ale spoko, mnie też to czeka xD)
Plan jest super, nawet jeśli nie wszystkie zajęcia takie są. Do tego, w ramach tzw. „インターンシップ実習・活動計画書” w czwartki późnym wieczorem będę musiała chodzić przez 15 tygodni, czyli – biorąc pod uwagę wszystkie potencjalne święta i inne dni wolne, na przykład na własne życzenie… – jakieś 6 miesięcy na cykl spotkań organizowanych przez stowarzyszenie Salad Bowl project (pod taką nazwa widnieją eventy na fejsbuku) a.k.a. サラダボウルproject. Mogłabym wybrać cokolwiek innego – naukę gry na instrumencie, wolontariat itp., z tym, że to trzeba by sobie samemu znaleźć i załatwić, a spotkania Salad Bowl odbywają się całkiem niedaleko, z pół godzinki na rowerze ode mnie i może 20 minut plus pięć pytania o drogę z uniwersytetu.
Ok., to może dokładniej, co kiedy na czym się tam robi i czego uczy. Lecimy po kolei.

 
日本語1B
Najbardziej przydatne, przynajmniej w teorii, i zarazem najmniej wymagające zajęcia, zarówno w czasie rzeczywistym, jak i w kwestii przygotowań doń w domu. Przynajmniej na razie, bo nie pamiętam, co trzeba zrobić na zaliczenie. Japońskich w ciągu roku jest kilka: A, B, C i D. A i B to mówienie i rozumienie ze słuchu, a C i D to pisanie i czytanie ze zrozumieniem – z podziałem na semestry, a jako, że ja trafiłam tu w drugim, A i C mnie ominęło. Na 1B uczymy się, jak prowadzić debatę, słuchając nagrań, oglądając debaty ‘na żywo’, no i samemu próbując, z dość miernymi skutkami. Inna sprawa, że do tej pory jedynym przerabianym tematem było zatrudnienie kobiet w Japonii, więc nie bardzo się nam paliło do dyskusji (like, who carez -_- or rather, ile można…). Towarzystwo jest całkowicie gajdzińskie, z 95% przewagą Azjatów, wśród których zdecydowaną przewagę stanowią Chińczycy. A poza tym są Koreanki, parę osób z Tajlandii… i w zasadzie chyba tyle, chyba że ktoś jeszcze dołączy, bo co tydzień widzę jakąś nową twarz (a może ich po prostu nie rozróżniam, też możliwe).


公立学校訪問研究
O tym szerzej napiszę za tydzień, bo zajęcia polegają na wizytacjach w japońskich szkołach państwowych, czyli obserwacji, jak są tam prowadzone zajęcia, potem pisze się raport i dyskutuje (mam nadzieję, że to ostatnie ominie nas, gajdzinów). Klasa jest ok. 30-osobowa, sami Japończycy poza nami dwojgiem (pewna Chinka zrezygnowała na rzecz muzyki, my jesteśmy w klasie obserwującej, jak się w szkołach uczy kokugo). Wizytacja była na razie jedna, a my nie mogliśmy iść, bo żeby się dostać do jakiejkolwiek instytucji zajmującej się dziećmi, trzeba mieć zaświadczenie o przeciwciałach na ospę, a wyniki się opóźniły. Gdyby ktoś się zastanawiał, co mam na myśli, mówiąc ‘my, my’, jesteśmy na tym uniwersytecie we dwoje z Arturem z piątego obecnie roku UJ.



日本語1D
Jak już wyżej pisałam, tu uczymy się pisać, dokładniej [edit: oczywiście, że skoro nie wiem, jaka jest między nimi różnica, to będę je non-stop mylić -_-"] rombun, nie raport, i czytamy ze zrozumieniem książkę na ten właśnie temat. Bohaterem książki jest stworzony przez autora Sakubun Hetao-kun, a dobry pan autor, wykładowca na uniwersytecie, zaciągający takim dziadkowym akcentem, mozolnie i strasznie na okrętkę tłumaczy Hetao, co to właściwie jest (a w sumie czym nie jest, bo to nie ma definicji) 論文. Cóż, przynajmniej nie zmienia się fakt, że nie wiem, co to jest po polsku.
Minus tych zajęć jest taki, że jeśli nie przeczytam w domu długaśnego fragmentu książki, nic nie czaję, gdy przerabiamy go na lekcji, bo facetka czyta szybko i tłumaczy mniej jasne fragmenty, a jak pyta, czy czegoś jeszcze nie rozumiemy, głupio mi się wychylać, że kompletnie nie zrozumiałam zdania, skoro wszyscy kiwają głowami. Albo śpią, kolejny minus jest taki, że potwornie to nudne. Raz wyłączyłam się totalnie, bo padła mi bateria w słowniku.
A, oba japońskie to joukyuu, bo na shochuukyuu przerabiają – o, zgrozo – New Approach, a chuukyuu jest w poniedziałki ;D a Artur mówi, że na 1B robimy mniej więcej to samo, co Tanaka na czwartym roku, więc cóż poradzić. Poniedziałek zostawić wolny, a w zamian wysilić trochę pozostałości mózgu. I nauczyć się kanji, to nie fair, że chińska część klasy nie ma tego problemu *zwala winę*.


世界の教育B
Przedszkole dla gajdzinów. Zebrali nas wszystkich do kupy, posadzili w klasie w kółeczku i najpierw kazali każdemu się przedstawić, powiedzieć, skąd jest, co lubi i czy umie używać Power Pointa (ha…?). Trochę to zajęło, bo dużo nas, a i tak zwykle 30% wyczytywanych nie zgłasza swojego istnienia na początku zajęć (strach pomyśleć, co będzie, jak się zjawią wszyscy). Na kolejnych zajęciach jakiś japoński nauczyciel opowiadał, jak wygląda nauczanie języka japońskiego – czy też narodowego, takie nazewnictwo stosują jeszcze w Korei – w japońskiej szkole podstawowej i w gimnazjum. Nawet pomijając stopień użyteczności tego wykładu, człowiek nie wziął pod uwagę faktu, że poziom rozumienia i stosowania języka japońskiego w tej grupie waha się od takiego prawie pre-intermediate do Japończyków themselves (co oni tak właściwie robią na tych zajęciach, nie wiem i zapewnie nigdy się nie dowiem, zresztą mniejsza z tym) i mówił tak niewyraźnie i szybko, że czasem trzeba było ogromnego skupienia, żeby go zrozumieć. I poczytał nam japońską czytankę o staruszku, który się potknął o jakiś przeklęty kamień, przez co zostały mu 3 lata życia. Na kolejnej lekcji przedstawiciele każdego kraju, tj. Chin, Korei, Tajlandii, Niemiec, Polski (mogłam coś pominąć) opowiadali, jak wygląda nauczanie języka narodowego w ich podstawówkach i ogólnie o systemie edukacji. Następnie inny japoński nauczyciel uczył nas przedszkolnych zabaw typu ‘pociąg jan-ken’ i kazał je uskuteczniać. Niezbyt to fajne, do tego wbrew pozorom wcale nie prowadzi do zacieśniania więzi międzynarodowych; raczej ludzie trzymają się swoich krajów, żeby się konsultować, jak nie wiedzą, co się właściwie dzieje.


Uff, i tak dużo tego wyszło, także pozostałe trzy następnym razem. W ogóle dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, dlaczego wszyscy pytają, czy chcę zostać nauczycielem albo już w ogóle, w jakiej szkole! O_o  Rozwiązanie: 京都教育大学 – Kyoto University of Education – jak sama nazwa wskazuje, szkoli przyszłych nauczycieli, a mi po prostu zależało na tym konkretnym mieście, więc już trudno, szkolenie nauczycieli czy nie, japoński to japoński i tyle. Oby ;p Swoją drogą, teraz jestem niejako wdzięczna Kyodai’owi, że mnie nie przyjął, codziennie miałabym podróż na drugi koniec miasta, podobno ok. półtorej godziny na rowerze albo sporo kasy na przejazd pociągiem PLUS podróż na rowerze na stację, bo pieszo też niezły spacer (pół godziny…). Są w moim akademiku tacy ludzie… Dostają, co prawda, 3 many więcej co miesiąc, więc mogą wydawać na transport, ale mimo wszystko, trochę kiepsko przemyśleli ich lokalizację, bo ja tam już nie narzekam, jak się dowiedziałam, jak daleko jest Kyodai. Potem zaznaczę na mapce, czy co…
Jeśli mało to ciekawe, przepraszam za niepotrzebny elaborat, ale jak się już rozgadam, nie mam absolutnie żadnych hamulców, na żywo niestety mam to samo…
Także już bez przedłużania, dziękuję za uwagę *ukłon* i jak to mawiali dawno temu w Japonii, Nara! o/

sobota, 29 października 2011

Słowem wstępu...

Chciałabym napisać coś ciekawego, bez zbędnego wstępu, ale odkąd tu przyleciałam, minął już miesiąc i nie bardzo wiem, od czego tak właściwie zacząć… Dotychczas nie miałam nawet jak uskuteczniać jakichś obszerniejszych opisów, bo mieszkam w - nie jedynym, się okazało o_O - ale jednym z nielicznych zapewne akademików, w którym standardowo nie ma dostępu do Internetu w każdym pokoju. Można sobie taki samemu zapewnić //patrzy czule na kupiony parę dni temu router//, ale też samemu ponosić za to koszty ._.  a można się też przystosować do codziennego schodzenia do tzw. lounge, fachowo raundzi, gdzie jest Internet bezprzewodowy i ogólnodostępny, ale zarazem trzeba się też przyzwyczaić do powstrzymywania ogromnej chęci kopnięcia czegoś, kiedy się cholerstwo rozłącza albo jeśli się jest jedenastą osobą z kolei, bo zwykle załapuje się koło dziesięciu. Zawsze, zawsze w pewnym momencie, którego nie sposób przewidzieć ani wyliczyć za pomocą żadnego algorytmu, przestają się wczytywać strony, ale nadal działają komunikatory, więc nawet nie można otworzyć klapy w suficie i zrestartować pudła, bo zawsze ktoś akurat rozmawia na skypie. Do wspólnego pokoju schodzi się zresztą nie tylko po kontakt ze światem, ale dla towarzystwa, więc mimo, że siedzi się kilka godzin, zazwyczaj nic konkretnego nie idzie zrobić, bo ciągle coś człowieka rozprasza, ktoś zagaduje, telewizor gra za głośno, po całym pomieszczeniu biegają i krzyczą dzieci różnych narodowości… Do tego jest tam gorąco, duszno, śmierdzi i gryzą komary, bo bez otwartego okna żyć nie idzie.


Ale dobra, żeby nie tak chaotycznie, kolejny post kiedy indziej, mam nadzieję, że jak już zaczęłam, to będę konsekwentnie aktualizować. I przypominam, że można składać zamówienia na rzeczy trudno dostępne poza Japonią tudzież zwyczajnie tańsze, niż gdzie indziej (jest coś takiego poza mangami…?), 2kg paczka za 1080 jenów idzie 2-3 miesiące, ekonomiczna za 2080 jenów ok. 2 tygodni, a za 2760 jenów ok. 8 dni, ale pani na poczcie powiedziała, że tym informacjom ufać nie należy i czas dostawy, szczególnie w okolicach świąt, wydłuża się przynajmniej dwukrotnie… teraz przypominam, bo też nie zawsze od razu wiadomo, gdzie co dostać, więc samo szukanie trochę zajmie. Lżejsze, mniejsze rzeczy będę mogła zabrać ze sobą, no ale to dopiero za rok, więc jeszcze będę pytać.


A zatem. o/